17♥ "Starter" Lissa Price

TYTUŁ: "Starter"
AUTOR: Lissa Price
ILOŚĆ STRON: 400
MOJA OCENA: 7/10

Ona jedna przeciwko systemowi
Straciła rodziców
Potem dom
W końcu własne ciało
Zrobi wszystko żeby je odzyskać.
Callie straciła rodziców, kiedy wojna bakteriologiczna zmiotła z powierzchni ziemi wszystkich w wieku między 20 a 60 lat. Ona i jej młodszy brat, Tyler, uciekają, aby mieszkać na odludziu wraz z przyjacielem Michaelem, i walczą z regenatami, którzy byliby w stanie zabić ich choćby dla ciastka.
Jedyną nadzieją Callie jest „Prime Destinations”, niepokojące miejsce w Beverly Hills, rządzone przez tajemniczą postać znaną jako Old Man. Ukrywa nastolatków, aby wypożyczyć ich ciała Endersom – seniorom, którzy chcą być znowu młodzi. Callie wie, że pozyskane w ten sposób pieniądze utrzymają ją, Tylera i Michaela żywych, więc zgadza się być dawcą.
„Zrozpaczona, głodująca sierota, złakniona ochłapów, zdana na łaskę systemu, który bardziej troszczył się o bezpańskie psy niż bezdomne dzieci.”
Przyznam, że byłam bardzo ciekawa tej książki, więc fakt, że wygrałam ją w rozdaniu był mi bardzo na rękę, gdyż w innym wypadku pewnie nie prędko miałabym szansę ją przeczytać. 
Co w niej znalazłam?

Jeśli chodzi o fabułę, to nie ukrywam, że pomysł na wynajem ciał brzmiał dość ciekawie i również tak został przedstawiony. Na samym początku miałam mały problem, aby to ogarnąć. Jak? Na jakiej zasadzie to działa? O co w tym chodzi? Ale czym bardziej się wczytywałam, to powoli układało się to w mojej głowie. Chory brat i poświęcenie własnego ciała dla pieniędzy, by móc zapewnić mu leczenie. Niby oklepane, bo często zdarza się, że bohaterowie poświęcają się dla swojej rodziny, ale co z tego? "Starter" wcale nie okazał się oklepany, może i nie wnosił też nic nowego, ale przyjemność czytania była na pewno, a to chyba najważniejsze. 
„Czy Kopciuszek, tańcząc owej nocy w przepięknej balowej sukni, rozważał wyjawienie księciu prawdy? Czy ona myślała o tym, żeby ni stąd, i zowąd powiedzieć: "Och, książę, czy wiesz, że ta kareta nie jest moja, że naprawdę jestem brudną, bosonogą służącą, przeniesioną na krótko w świat bajki?" Nie. Bo cieszyła się chwilą.
I cichutko wymknęła się po północy.”
Co do głównej bohaterki, to zbyt wiele napisać o niej nie umiem. Była naprawdę fajną postacią. Nie będę kłamać, okazałą się jak większość bohaterek książkowych. Przeciętna Callie. Przyznam, że nawet w ciągu tych kilku dni zdążyłam zapomnieć, jak ma na imię i musiałam to sprawdzić, a to chyba niedobrze, ale … nie wkurzała, nie irytowała, nie przechodziła przemiany z szarej myszki po pewną siebie dziewczynę, więc chyba nie tak źle, prawda? 
Pozostałe postacie również były okej, ale i one nie wyróżniały się spoza tabuna innych postaci książkowych. 

Odnoszę pewne wrażenie, że książka ta nie została stworzona, aby ją zapamiętać, czy aby pokochać, a tylko po to by zapewnić kilka godzin naprawdę dobrej rozrywki, bo tego nie brakowało. Nie brakło zagadek, akcji oraz wątku miłosnego (ale nie przebijał się ona ponad główny wątek, a stanowił ciekawe tło urozmaicenia dla całości). "Startera" czytało mi się naprawdę świetnie, i mimo że czasem potrafił mnie zaskoczyć, to myślałam, że nic większego mnie już tu nie spotka. W tym momencie oświadczam, że się grubo pomyliłam. Autorka największą bombę zostawiła na ostatnie dwa rozdziały. Dwa rozdziały, które miały okazać się spokojnym zakończeniem tomu pierwszego, tylko wcale takie spokojnie nie były. BUM. I nagle okazuje się, że ktoś nie był tym, za kogo go uważałam. BUM. I upewniam się, że będę musiała przeczytać tom drugi. 
„Czy to paskudne z mojej strony cieszyć się, że tu jesteś ? - spytała - Bo się cieszę. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę, a teraz mam cię tutaj. Przyjaciółkę.”

Książkowe MMA ~ "19 razy Katherine"


Witam! Dziś przyszłam do Was z pierwszym postem z akcji „Książkowe MMA”, którą organizuję wspólnie z Michaliną z bloga Książkowy świat. Wpadłyśmy na pomysł, aby za jednym razem zgromadzić dwie sprzeczne opinie dotyczące jakiejś książki (tym razem jest to "19 razy Katherine"). W taki sposób chcemy pokazać, że jednym książka może się niezmiernie podobać, a innym nie koniecznie oraz pomóc zorientowaniu się, czy książka ta przypadnie Wam do gustu. Do udziału w naszej akcji zaprosiłyśmy Marzenę z bloga Zaczarowana oraz Sherry z bloga Feniks . Zanim jeszcze przejdę do rzeczy, chciałabym rozjaśnić Wam nazwę naszego pomysłu, bo niby dlaczego „Książkowe MMA” i co znaczy to MMA ? Ponieważ mają ukazać się tu sprzeczne opinie, to skojarzyłyśmy to z walką, a MMA to skrót od angielskiego Mixsed Martial Arts, czyli mieszane sztuki walki, a jest do dyscyplina sportowa, w której zawodniczy walczą wręcz.
Jeśli jesteście ciekawi całej akcji, to zapraszam!

♥♥♥♥♥


"19 razy Katherine"



Pytanie pomocnicze: Co sądzicie o samym pomyśle na fabułę?


♥ Marzena: Przyznam, że po książkę sięgnęłam nie ze względu na pomysł, ale na autora, którego uwielbiam, więc to, o czym jest książka, było mi zupełnie obojętne. Ale genialny Colin, jego niesamowita inteligencja, podróż w nieznane, teoremat i 19 Katherine... no trudno powiedzieć, że fabuła nudzi, prawda? Dla mnie pomysł i historia opowiedziana przez Greena to duży plus.

↯ Sherry: Pomysł fabularny był... interesujący i nietypowy, głównie dlatego tak bardzo zaciekawiła mnie książka. Green i blogerzy wychwalający jego twórczość, obiecywali kolejną niezapomnianą lekturę, przesiąkniętą realizmem, a na dodatek z elementami czysto nerdowskimi, więc mimo że nie nastawiałam się na nic szczególnego, pod tym względem byłam zaciekawiona. Niestety, aby napisać dobrą książkę - książkę na poziomie, nie wystarczy idea poupychana na papierze. Trzeba wykończenia, trzeba emocji, oryginalności i magnetyzmu. A tego, na tych trzystu stronach, nie znalazłam. 


♥ 
Marzena: Uuu, zabolało :/ Ja odebrałam to zupełnie inaczej. Nie spodziewałam się po książce żadnego geniuszu ani wyższych wartości. Oczekiwałam tylko nietuzinkowego humoru, dobrze opowiedzianej historii i niebanalnych bohaterów. Bawiłam się niesamowicie i między innymi dlatego ta książka tak zapadła mi w pamięci. Oryginalność i magnetyzm? Czego jak czego, ale tych dwóch elementów mi tutaj nie brakowało...

↯ Sherry: Ciekawe, też oczekiwałam nietuzinkowego humoru, dobrze opowiedzianej historii i niebanalnych bohaterów. Co dostałam: wygięcia kącików ust ku górze, podczas czytania tej powieści, byłabym w stanie policzyć na palcach jednej ręki. Styl Greena mnie męczył, nużył i psychicznie wykańczał. Z każdą stroną, z każdym rozdziałem, z każdym kolejnym dialogiem, miałam wrażenie, jakby ta powieść mnie zabijała. A gdy ją już skończyłam, nie wiedziałam czy cieszyć się, że ta męczarnia już za mną, czy ubolewać, że w ogóle się za nią zabrałam. Pierwszy odruch był taki, żeby ją spalić, czy zniszczyć w jakiś naprawdę paskudny sposób, bo "Dziewiętnaście razy Katherine" sprawiło, że jeszcze długo po skończeniu, nie miałam sił, by zebrać się w sobie i przeczytać cokolwiek innego. Odnośnie bohaterów - mam sporo zastrzeżeń. Tutaj jedynie chyba nie byłabym się w stanie przyczepić do Hassana i tej dziewczyny, którą poznali, a która była dość naturalna, natomiast sam Colin? Mój Boże... Przysięgam na Boga, że to jeden z tych najbardziej znienawidzonych bohaterów EVER.

♥ Marzena: Haha, to u mnie wszystko wyglądało całkiem odwrotnie. Książkę pochłonęłam w kilka dni, nie szło mnie oderwać. Nuda, męczarnia, brak akcji? Hmm, nie wiem nawet, jak to skomentować, bo ja wsiąkłam w tę historię. Styl Greena bardzo lubię, z pewnością nie można go porównać do żadnego innego autora (czy też autorki). Podoba mi się jego humor, trochę nienaturalni, ale oryginalni i nadzwyczaj barwni bohaterowie. Colin... No, w sumie tu się zgadzamy - też za bardzo go nie polubiłam, ale charakterku odmówić mu nie można. Nie wszystkich bohaterów się lubi, ale się ich docenia i ja Colina doceniłam. Bohater ciekawy, inny, pełen dziwacznych cech. Cóż, po prostu przyciąga uwagę.

↯ Sherry: Nie powiem, żeby Green nie miał... specyficznego stylu, który może przyciągać uwagę, ale szczerze mówiąc, mam wrażenie, jakby próbował pisać dla młodzieży, ale nie do końca mu to wychodziło. Za mało... takiej żywotności młodzieńczej. Za mało energii w bohaterach, za mało faktycznej młodości. Green wziął sobie za cel, tworzenie postaci, którzy mają być inni, ale tak zagubił się w tej kreacji i własnych myślach, że nie wie kiedy przestać. Przelewa multum filozoficznej tyrady, żałując akcji, żałując dynamiki, czy JAKIEGOKOLWIEK zwrotu, który przyciągnął by uwagę. Co mi obiecano? Inteligentną książkę drogi, o poszukiwaniu siebie. Co dostałam? Książkę nudną jak flaki z olejem, napisaną tak bezbarwnym i bezosobowym tonem, że nie mogłam się nawet zmusić, by poczuć do niej sympatię, czy dostrzec jakieś zalety. Ta "książka drogi" to też sformułowanie na wyrost. Miała być wielka podróż po Ameryce, która tak naprawdę skończyła się, zanim zdążyła zacząć na dobre. No i poszukiwanie siebie - czy aby na pewno? Bo ja miałam wrażenie, jakby Colin przez te trzysta stron (czy tam nawet ponad), użalał się nad sobą, atakował wściekle czytelników i swoich znajomych, tymi pseudo "genialnymi" myślami, rozmyślał o czymś co według mnie - nie miało najmniejszego sensu, choć to jest kwestia czysto subiektywna, plus na koniec, nie chcę spoilerować - ale liczyłam na wielki finisz, na morał, na coś co ze mną pozostanie na dłużej, albo zmaże tą haniebną treść, zaserwować finał pełen... niczego. Kompletnie niczego. Bezbarwny, bezosobowy, bez emocjonalny jak i poprzednie parędziesiąt stron.

♥ Marzena: Jak już mówiłam - nie liczyłam w tej książce na żadne wartości, mądrość, czy morał. A jednak mi, nastolatce, która jeszcze nie wyszła z gimnazjum, powieść bardzo przypadła do gustu. Młodzież poszukuje w książkach nie tylko życia codziennego, morałów i przemyśleń (co oczywiście też jest ważne), ale bohaterów, o których będzie można potem opowiadać, historie, które się zapamięta, opisy, z których będzie można się śmiać. Ja to dostałam i jestem w pełni zadowolona. A Colin może i był nieco przewrażliwiony, ale, kurczę, nie ma ludzi idealnych. Te jego słabostki mnie osobiście nie przeszkadzały, a wręcz rozśmieszały. Colin to w ogóle jakiś kosmita. Co do zwrotów akcji - nie potrzebowałam ich. Historia toczy się swoim rytmem, dostosowałam się do niego, i w sumie nie brakowało mi przygody. Poza tym wspomnę jeszcze o matematyce (które w książce pełno). Ja zawsze matmę lubiłam, więc i teraz przyjęłam ją z uśmiechem. Nie ciekawiły Cię tę skomplikowane wzory i próby "ogarnięcia" miłości? Jak dla mnie to było urocze. A wykresy, jako że nawet je rozumiałam, dodawały powieści oryginalności ;)
Co do książki drogi się zgadzam - wydawcy nieco zmylili czytelnika.

↯ Sherry: W takim razie ja również przypomnę - na nic specjalnego nie liczyłam. Zawiodłam się na "Gwiazd naszych wina", później natrafiłam na plagę negatywnych recenzji "Dziewiętnaście razy Katherine" i wiedziałam, że nie mogę niczego oczekiwać, bo znienawidzę Greena totalnie. Ale czytelnik ma prawo żądać od autora, by prowadził fabułę w jakimś celu - by ona gdzieś zmierzała. W GNW przynajmniej jakieś tam przesłanie na koniec było, natomiast w "Dziewiętnaście razy Katherine" wszystko zmierzało... donikąd. Colin i Green zaplątali się w tej całej matmie, w algebrze, w parabolach, w teoriach i filozofii i nie potrafili sprawić, by książka utrzymała uwagę na dłużej. W pewnym momencie, w ogóle przyszło mi do głowy jaki sens miało pisane TEJ książki, skoro jest o niczym, skoro jest tak beznadziejna i bezdenna. Skoro cuchnie nudą. I zgadzam się, że młodzież szuka historii, które później miło jest opowiadać, do których warto powracać - tyle, że tego też nie znalazłam w powieści Greena, o której dziś piszemy. Po przewróceniu ostatniej strony, miałam ochotę wezwać egzorcystę, albo obwiesić książkę czosnkiem, tak bardzo ją znienawidziłam. Miałam nadzieję, że już nigdy w życiu nie trafię na tak dojmująco głupią powieść i trzymałam kciuki, by moja pamięć jak najszybciej wyparła ją z głowy. Na szczęście, mózg się ze mną zgadzał i parę tygodni temu, spoglądając na okładkę "Dziewiętnaście razy Katherine" czułam obrzydzenie, ale większych elementów jakie książka zawierała, nie pamiętałam. Do naszej dzisiejszej dyskusji musiałam się specjalnie przygotować, bo prawdopodobnie nie umiałabym nawet przywołać imienia głównego bohatera - idioty, który był tak irytujący, że dłonie same zaciskały się z pięści. Nie wiem co ty uważasz za wyznacznik dobrej lektury, ale moim zdaniem, jednym z najbardziej solidnych filarów podtrzymujących treść danej pozycji, powinien być właśnie główny bohater - narrator, nasz osobisty przewodnik po swojej głowie i po tym do się wokół niego dzieje. Skoro Green zawalił na tej linii, robiąc z Colina jakiegoś egocentrycznego dupka, w dodatku jak dla mnie - nierzeczywistego, to ta powieść po prostu nie mogła się udać. Co się zaś tyczy matematyki - osobiście, nienawidzę tego przedmiotu, nienawidzę wszystkiego co związane w związku z czym, gdy nastąpił przerost teorii nad treścią książki, moja psychika miała ochotę popełnić samobójstwo. Nagle, z powieści młodzieżowej zrobił się wykład na temat algebry, a szczerze - który uczeń, młodzian, który na co dzień ma do czynienia z nauką, szuka w powieści czytanej w ramach hobby, kolejnych cyferek i tak dalej? W moim kręgu znajomych, ceni się w powieściach przede wszystkim akcję, która przyciągnie czytelnika i sprawi, że ten wsiąknie do tego stopnia w lekturę, że nie będzie chciał się oderwać. Natomiast tutaj, moje oczy aż szukały ucieczki od treści, samoistnie. Natomiast sam teoremat, to jak dla mnie po prostu skandal. Nie można zdefiniować miłości. Jestem wielką romantyczką i dla mnie wręcz obrazą było, że Colin chciał ją skatalogować. Chciał jej przypisać jakieś równanie, jakby to było w ogóle możliwe. Plus, muszę tu zaznaczyć, że wnioski, do jakich doszedł na końcu powieści, były dla mnie po prostu śmiesznie płytkie i banalne, bo wszystkie te swoje badania prowadził w jakimś tam celu, a wynik jaki uzyskał, ja miałam w głowie jeszcze zanim się zabrałam za książkę. To nie za dobrze świadczy zarówno o lekturze, która znów - wydawała mi się stworzona po nic, tak naprawdę, skoro do niczego odkrywczego, czy wielkiego, Green Colina nie poprowadził i męcząco chaotyczna. To tak jakby na lekcji, mając jeden temat do zaprezentowania, nauczyciel tak wszystko pogmatwał, że zahaczył o tysiąc innych nic niewartych i nieciekawych wątków, a w chwili gdy zadzwonił dzwonek, bez jakiegokolwiek podsumowania, zażądał by uczniowie nauczyli się tego co było na lekcji, mimo że wyżej wspomniany pan, w którymś momencie całkowicie uciekł od tematu pierwotnego i zanudził wszystkich na śmierć, tak że po prostu nie chciało się go słuchać, a więc i nie miało się szans uważać na jego słowa i notować cokolwiek do zeszytu. (Mam nadzieję, że zrozumiecie aluzję).

♥ Marzena: Widzę, że nasze czytelnicze gusta różnią się od siebie diametralnie, bo mam wrażenie, że piszemy o innej książce. Nic z tego, co opisujesz, nie dostrzegłam, a wręcz niektóre wymienione przez Ciebie "wadliwe" elementy powieści dla mnie były idealne, świetne i ciekawe. Cóż, tyle opinii ile ludzi. Mówisz, że młodzież nie lubi cyferek. Hmm... Ostatnio brałam udział w konkursie na najlepszą recenzję ulubionej książki. Brało udział... może trzydzieści osób. Co się okazało? Co trzecia osoba napisała do powieści Greena. I co najlepsze - ponad połowa z tych recenzji, była recenzjami do "19xK". Według mnie to o czymś świadczy. Nie chcę jednak argumentować swojej opinii zdaniem innych osób, żeby nie było... Zakończenie widzę trochę wyprowadziło Cię z równowagi. Nie rozumiem, bo dla mnie było właśnie takie, takie, takie w sam raz? Nie było może zbyt odkrywcze, a może nawet nieco przewidywalne, ale mnie w pełni usatysfakcjonowało. Było tak urocze, delikatne i ten (spojler!) liścik na koniec ^^ O Colinie już mówiłam, ale wspomnę o nim jeszcze raz - bohater tak oryginalny, ciekawy i pełen problemów (nawet urojonych) moim zdaniem jest IDEALNYM głównym bohaterem. I choć Hassan i Linsey (a nawet co poniektórzy bohaterowie poboczni) przebili go stylem i charakterem, to jednak on pozostaje tym pozytywnym wariatem, z którego można się nieco pośmiać na boku i moim zdaniem, używając nieco banalnego i popularnego słowa, to było f a j n e. Całą książkę mogłabym obdarzyć mianem fajnej. Przyjemne opowiastka, pełna dziwactwa. Może tych wartości tu nieco zabrakło albo, tak jak mówisz, głównego wątku, myśli przewodniej, ale co z tego? I opowiastki nauczyciela, które opowiada od niechcenia, czy między głównym tematem, bywają ciekawe. A może nawet najciekawsze. A poza tym - nie każda książka musi nas czegoś uczyć - tak samo jak nie każda lekcja nas czegoś uczy. Czasem wystarczy dobra zabawa, potajemne pogawędki ze znajomymi, zbiorowy śmiech i bazgranie po zeszycie. To się wspomina. Nie wykłady nauczyciela (choć czasem są wartościowe). Te szczególiki, wątki poboczne i masa szalonych historii zauroczyła mnie w "19xK" najbardziej. I teraz powiem coś, na co z pewnością się skrzywisz. Nie mogę się odczekać, kiedy w moje rączki wpadnie znowu coś takiego ;) Kocham ten humor, kocham bohaterów, kocham tę historię i ogólnie całokształt. Tak po prostu przypadło mi do gustu.

↯ Sherry: No cóż. Ja za to nie widzę niczego w tej powieści o czym ty wspomniałaś. Jaki humor? Jaka zabawna postać głównego bohatera? Pozytywny wariat? Moim zdaniem, wręcz przeciwnie. Cały, spowity był złym światłem, odbierałam go negatywnie i wiem z doświadczenia, że nie ja jedyna. Zgadzam się, że nie wszystkie powieści muszą coś nieść. Niczego takiego nie oczekuję po młodzieżowych książkach i nie oczekiwałam po tej - o czym wspominam dziś któryś tam raz. Ale myśl przewodnia JEST potrzebna, bo książki pisze się w jakimś celu, a nie po to, żeby wpędzić czytelnika do padołu użalania się nad sobą Colina, plus matematyki na deser. Może i fajne jest zbaczanie z tematu, ale tylko jeśli ciekawostki czy historie, które ma się do podjęcia, zamiast głównego wątku, są ciekawe. Opowieść Colina, ciekawa czy fajna - jak mówisz, nie była dla mnie w żadnym, nawet najmniejszym stopniu. Nie bawiłam się przy książce dobrze, nawet nie oceniłabym jej jako przeciętna. Była po prostu beznadziejna. Tak zwane "urocze" momenty, sprowadzające się do kilku scen, przepełnione były stucznością i powiedziałabym nawet, że czasami dziecinnością. I skoro ty dzielisz się swoimi nadziejami, to i ja się podzielę - mam nadzieję, że Green nauczy się, że książki tworzy się w jakimś celu, a nie po to, by zanudzić czytelnika i doprowadzić do tego, że tak jak ja - przez parę dni po skończeniu jednej, nie jest w stanie zabrać się za drugą, bo po prostu po tej jednej znienawidził czytanie. To się właśnie stało u mnie. Znienawidziłam czytanie. Znienawidziłam książki. Znienawidziłam Greena. "Dziewiętnaście razy Katherine" mogłabym porównać do lektur szkolnych. Nie wszystkie, ale pewne, te powiedzmy, najważniejsze, które wciska się ludziom do głowy - tak jak to Green robił ze swoim "cudem" - są tak durne, tak nudne, tak ciężkie i puste, że po prostu, potencjalny uczeń utrwala sobie w głowie, że skoro to było takie badziewie, to reszta pewnie też taka jest. Ja w tej chwili, mam takie nastawienie do twórczości pana Zielonego. Nie ufam jego domniemanemu "talentowi", uważam że jego pióro się spaliło, a on powinien przemyśleć dalsze pisanie, skoro "Dziewiętnaście razy Katherine" nie miało sensu bytu. A myślę, że pierwszą zasadą pisania książek powinno być " JEŚLI JUŻ PISZĘ TĘ KSIĄŻKĘ, TO NIECH PRZYNAJMNIEJ ONA BĘDZIE PO COŚ".

♥ Marzena: Cóż, mnie powieść się podobała (BARDZO), ale rozumiem twój punkt widzenia. Każdy odbiera powieści inaczej i nie każdemu podoba się to samo.


Michalina: Śledząc Waszą dyskusję, muszę powiedzieć, że jestem gdzieś pośrodku, podobała mi się, ale trudno było mi przez nią przebrnąć (czytałam ją około miesiąca). Podobał mi się specyficzny humor Greena, podobały mi się również kreacje bohaterów, ale denerwowała mnie przewidywalność i troszkę zbyt duża jak na mnie ilość matematyki, ponieważ nie bardzo ją lubię. W moim odczuciu książka nie była zła, nie była też arcydziełem, była dobra, po prostu dobra :)

O książce wypowiedzieć się nie mogę, bo jeszcze nie czytałam i trudno mi powiedzieć, która z dziewczyn bardziej mnie przekonała, bo w końcu i Marzena, i Sherry podawały całkiem dobre argumenty przedstawiające ich stanowisko. Jeśli, po „19xK” sięgnę, to z czystej ciekawości i dużym dystansem.
A Was która z dziewczyn bardziej przekonała, a może tę lekturę macie już za sobą i możecie ustosunkować się, do którejś z nich?



♥♥♥♥♥

Jeśli ktoś z Was jest zainteresowany wzięciem udziału w takiej akcji, to poszukujemy osoby, które czytały którąś z poniższych książek i oceniają ją w skali 1-4/10 lub 8-10/10. Chętni mogą zgłosić się w komentarzu lub napisać na e-maila mojego lub Michaliny. Napiszcie, do której z poniższych książek się zgłaszacie oraz jak ją oceniacie, możecie również umieścić link do swojej recenzji (jeśli taka w ogóle jest). A książki do których poszukujemy zainteresowane osoby to:
1. "Niezgodna" Veronica Roth
2. "Zostań, jeśli kochasz" Gayle Forman
3. "Love, Rosie" Cecelia Ahern 

16♥ "Requiem" Lauren Oliver

TYTUŁ: "Requiem"
AUTOR: Lauren Oliver
ILOŚĆ STRON: 392
MOJA OCENA: 8,5/10

RECENZJA ZAWIERA SPOILERY Z TOMU PIERWSZEGO I DRUGIEGO („DELIRIUM” I „PANDEMONIUM”)

Pamiętacie, jak zakończył się tom drugi? Tak, to było w momencie, kiedy pojawił się Aleks (mój Aleks), ale całkiem inny, nie do poznania, chłopak o ostrym spojrzeniu. Spojrzeniu, które dało mi nadzieję, ale jednocześnie złamało serce.

W ostatnim tomie obserwujemy zmagania Leny z przeciwnościami, jakie stawia przed nią życie i nie chodzi tu tylko o pewnego rodzaju rozdarcie uczuciowe w stosunku do chłopaków, ale i o Głuszę, o wolność, której władze próbują pozbawić Odmieńców z większą mocą niż dotychczas, o wspomnienia i ból, który gdzieś się w niej ukrył i nie pozostawił przeszłości martwej, tak jak zawsze powtarzała Raven. 
Jesteśmy świadkami również życia Hanny, dawnej przyjaciółki Leny, która przeszła zabieg i oczekuje własnego ślubu. Hany, która kiedyś była wiecznie roześmiana, pełna energii, a nawet miłości. W ten sposób spoglądamy na przygotowania do rewolucji oczami obu stron. 
„Taka jest właśnie przeszłość: unosi się, potem osiada i gromadzi warstwami. Jeśli się straci czujność, pogrzebie cię.”
Pamiętam, jak pisałam Wam w recenzji "Delirium", że się nim delektowałam, powolnie wchłaniając każde słowo, a w "Pandemonium", że czytałam je ze złamanym sercem, ale i nadzieją, że wszystko dobrze się potoczy, że Aleks jednak żyje i w końcówce Lauren mi go oddała, tyle że odmienionego. Nie tylko on jednak się zmienił, bo Lena również, ze słabej dziewczyny jaką była, gdy żyła w Portland przerodziła się w odważną i waleczną kobietę, która poczuła, że jest zdolna pokochać kogoś innego, a tym kimś był Julian. W "Requiem" Lenia jest już całkiem inna, niż gdy ją poznajemy, jakby pewniejsza siebie, swoich możliwości, ale wciąż rozdarta. Czy to nie jest aż do bólu ludzie? Ostatnim tomem się nie delektowałam, nie było na to czasu, ale nadzieja, która towarzyszyła mi przy "Pandemonium" pozostała, tyle że dołączył do niej strach oraz pragnienie. Strach - obawa, że nie zakończy się to tak, jakbym pragnęła, że Lauren złamie mi serce po raz kolejny, a pragnienie, to ogromna chęć poznania dalszych losów bohaterów, pomimo strachu.
Rozdziały, których narratorką była Hana, wcale nie były nudniejsze niż te, gdzie towarzyszyła mi Lena. W ten sposób widziałam, co dzieje się w murach miast, poznałam też pewną cząstkę Hany i jej sekretów … nawet tych bolesnych, zaskakujących, kujących w serce, niszczących cały obraz stworzony przeze mnie dotychczas, ale zdradzić więcej nie mogę, a szkoda … 

Książkę tę czytałam niezwykle dokładnie (w sumie jak zawsze), aby nic mi nie umknęło, bałam się, że ucieknie mi coś istotnego, odpowiedź na jakieś pytanie, na które potrzebuję odpowiedzi. Ale szczerze, to nic nie dało. Na końcu, autorka pozostawiła mnie z niczym – dokładnie tak, z brakiem odpowiedzi na wiele ważnych rzeczy i tego właśnie się bałam. Miałam złe przeczucia w chwili, gdy przeczytałam już 2/3 książki, a tu pozostało jeszcze zbyt wiele wątków do rozwinięcia i zakończenia, by wystarczyła na to 1/3. Ku mojemu małemu niezadowoleniu, autorka potraktowała wiele spraw zbyt pobieżnie, otarła się o nie, ale nic poza tym. Nie to, że nie lubię otwartych zakończeń, bo gdy są dobre, to mi nie przeszkadza, ale tu … Hmm, troszkę jakby Lauren pomyślała, że chce już to zakańczać, bez względu na wszystko. Nie mogę powiedzieć, że zakończenie było złe, bo myślę, że takie nie było, ale mnie, nową fankę tej serii, nie do końca usatysfakcjonowało. Dużo szczęśliwsza bym była, gdybym została obdarowana jakimś Epilogiem, ale go nie znalazłam, koniec książki i tyle … Brakło mi tam też trochę Aleksa, za którym tak bardzo się stęskniłam, czuję niedosyt jeśli o niego chodzi. 
„Może jednak szczęście wcale nie tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu, że gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez cały czas.”
"Requiem" mimo wszystko potrafiło wywołać w mnie wiele emocji. Niejednokrotnie zaciskałam mocno oczy, by okazało się po ich otworzeniu, że to co przed chwilą przeczytałam było tylko jakimś przewidzeniem. Łezka była, ale taka już jestem, wzruszam się, bo zbyt boli mnie, życie bohaterów, czasem zbyt łatwo znajduję powiązanie ze swoim życiem, a nieraz za dokładnie jestem w stanie sobie to wyobrazić. Czytałam i jakby na własnej skórze czułam, czym jest zdrada … Zdrada nad którą musiałam chwilę pomyśleć, bo jest tyle sposobów w jaki można jej dokonać. Trzeba jednak pamiętać, że skutków jej raczej nie da się cofnąć, naprawić szkód. Zbyt łatwo przychodzi ludziom niewierność.
„Jak ktoś może mieć taką moc, by sprawić, że drugi człowiek rozpada się na tysiąc kawałków albo doświadcza uczucia pełni?”
Koniec końców, cała seria zrobiła na mnie ogromne wrażenie (dużo większe niż się tego początkowo spodziewałam) i "Requiem" również. Oczywiście, ta część miała swoje minusy (czegoś mi tam brakło i z bólem serce Wam to napisałam, ale co by to była za recenzja, gdybym umieściła w niej tylko półprawdy?), ale jeszcze więcej plusów, ale przede wszystkim była zakończeniem niezwykłej historii, która pozostanie ze mną chyba na zawsze. Do dziś pamiętam ostanie słowa, ostatnie trzy, krótkie zdania z "Delirium" - „Kocham cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą” - i pragnę by pozostały ze mną do końca. 

TOP5 blogerów ~ "Ale jak to koniec? Przecież dopiero zaczęłam czytać?"



Startujemy z kolejnym tematem "TOP5 blogerów"!
Witam Was serdecznie na kontynuacji tej serii. Jeśli ktoś z Was nie wie, na czym ona polega, to zapraszam TUTAJ. Dziś i przez najbliższe tematy będę "gościć" Ami, Healy Rom, Eris, Dominikę oraz Cynkę. Dziewczyny wyraziły chęć udziału w zabawie i jest mi z tego powodu bardzo miło. Było jeszcze kilku innych chętnych, ale niestety potrzebowałam tylko piątki. Możliwe, że seria ta będzie trwała jeszcze długo, więc wtedy będę poszukiwać chętnych raz jeszcze. Nie przedłużając, dzisiejszym tematem jest "Ale jak to koniec? Przecież dopiero zaczęłam czytać", czyli dziś pojawią się książki, które przyniosły naszym blogerom dużo frajdy przy czytaniu, a do ich końca doszli w mgnieniu oka ☺


Eris z bloga Nowa książka
Taką książką jest dla mnie Black ice. Skończyłam ją w dwa dni, ani na chwilę nie mogąc się oderwać. Jest to powieść zdecydowanie zimowa o bardzo charakterystycznym klimacie, więc jeśli w nadchodzące wakacje będzie Wam za gorąco, na pewno uda jej się Was ochłodzić. :D Przy czytaniu poczujecie dreszczyk emocji, a być może także strachu. Wątek kryminalny jest dobrze poprowadzony - mnie zaskoczył. ;) Bohaterowie byli świetni, a po skończeniu ich historii długo nie mogłam się z nimi rozstać.



Ami z bloga Recenzje Ami
Mój wybór padł na Niezbędnik obserwatorów gwiazd Matthew Quick'a. Pamiętam, że zaczęłam ją czytać wieczorem, około 19, a skończyłam w okolicach 22. Pochłonęłam tę książkę! Niezbędnik to piękna, zapierająca dech w piersiach opowieść o nadziei, prawdziwej pasji, więzach rodzinnych, sile przyjaźni i lojalności. Poza tym niesie też ze sobą ważne przesłanie, o tym, że czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć, i że nigdy, ale to nigdy nie wolno się poddawać! Wciąż jestem oczarowana i wzruszona, że autor tej książki w tak lekki i niewymuszony sposób potrafił napisać o czymś tak ważnym, trudnym i smutnym. Niezbędnik obserwatorów gwiazd to jedna z moich ulubionych książek.


Cynka z bloga Papierowe strony
Taką książką zdecydowanie jest Love, Rosie. Tak wciągnęłam się w powieść Cecelii Ahern, że nie zauważyłam, że już skończyłam ją czytać. Szczerze pokochałam tę historię, a także formę, w jakiej została napisana. Śmiałam się i płakałam wielokrotnie, dopóki koniec nie nastąpił zdecydowanie za wcześnie.

Dominika z bloga Czytelnia Dominiki 
Przeglądając moją biblioteczkę natknęłam się na naprawdę sporo tytułów, które pasują mi do dzisiejszego tematu, a pewnie byłoby ich jeszcze więcej gdybym policzyła te z biblioteki czy pożyczane od koleżanek. Ale mój wybór padł na Pułapkę uczuć Colleen Hoover. Nie bez powodu. Ta książka w Polsce nie zdobyła takiej popularności jak inny tytuł autorki Hopeless, a niesłusznie ponieważ moim zdaniem jest od niej jeszcze lepsza ! Hopeless przeczytałam niesamowicie szybko i było ono moim pierwszym spotkaniem z autorką. Ale dopiero po Pułapce uczuć pokochałam autorkę bezgraniczną miłością. Historia Lake i Willa choć na pierwszy rzut oka banalna, tak niesamowicie mnie wciągnęła, że przepadłam na kilka boskich godzin. Zaliczam ją do gatunku tych, które chciałabym przeczytać jeszcze raz, od nowa, nie znając w ogóle treści. Dlatego tak mocno zazdroszczę wszystkim, którzy to spotkanie z Hoover mają dopiero przed sobą.
Autorka położyła nacisk na życie bohaterów. Sprawiła, że śmiałam się i płakałam na zmianę. W całą opowieść zgrabnie wplotła slamy- poezję dyktowaną uczuciami, które są znakiem rozpoznawczym tej książki. Uświadomiła mi kilka ważnych życiowych prawd, które powinny być oczywiste, a często się o nich zapomina. Polecam z całego serducha. Zarezerwujcie sobie kilka godzin wolnego i wielką paczkę chusteczek. Uwierzcie mi- przydadzą się.


Healy Rom z bloga Lustrzana nadzieja
Na pewno taką książką jest Dar Julii, którą pochłonęłam w kilka godzin. 'Połknęłam' tekst na jednym tchu. Bez przerw, olewając wszelkie obowiązki. Wyrazy wręcz spijałam ze stron, by pod koniec poczuć wielki, szczery uśmiech na twarzy. Dotyk Julii to trylogia, którą pochłonie nawet nowicjusz w dziedzinie czytania. Myślę, że mogę tu również zaliczyć Angelfall, który czyta się dość szybko z powodu ograniczonej ilości stron, a sama treść potrafi zaskoczyć.


I jak spodobał Wam się dzisiejszy temat, w nowym składzie? Może macie podobne spostrzeżenia, do którejś z tych książek? Mogę podpisać się pod wypowiedzią Eris, bo mnie również "Black ice" czytało się bardzo szybko, książka idealnie przekazała mi swój klimat i podarowała kilka chwil z świetnymi bohaterami. Może książka szczególnie mnie nie zaskoczyła, ale mimo to polecam!
A Was jakie inne książki porwały, tak że pochłonęliście je, nie wiedząc nawet kiedy?

Wyobraź sobie... - TAG książkowy


Hej! Dzisiaj przychodzę z kolejną wymyśloną przeze mnie zabawią. Nie bardzo wiedziałam, czy mogę ją nazwać TAG'iem, ale pomyślałam: "czemu nie?". Byłam bardzo zaskoczona tym, jak ciepło przyjęliście inny TAG mojego autorstwa, a mianowicie Clothes book TAG. Ten dzisiejszy uważam, że jest całkiem inny niż te dotychczas przeze mnie spotykane, nie jest on jednak czymś wyjątkowym - to tylko zwykła zabawa ☺


Wyobraź sobie... :

  1. Kończy się mroźna zima, a przychodzi długo wyczekiwana wiosna. Od dawna marzysz, aby wyłożyć się wygodnie w ukochanym hamaku otoczona wonią kwitnących kwiatów. Dziś jest piękna pogoda, oznaka nadchodzących ciepłych dni. Czujesz, że tego dnia jest świetna okazja, aby poczytać pośród budzącej się do życia przyrody. Jaką książkę zabierzesz z półki i popędzisz do ogrodu?
    Pierwsza myśli i moim zdaniem, jak najbardziej trafna to Eleonora & Park. Nie ma to jak zagłębić się historię rozkwitającej miłości wśród kwitnących kwiatów. Jeśli macie w planach poczytać coś w ogrodzie, to zdecydowanie polecam tę książkę.

  2. Jesteś na plaży, leżysz na kocyku, wokół dobiegają kojące odgłosy fal, a słońce muska twoje ciało. Jest idealny dzień, by wylegiwać się na plaży z dobrą książką. Na jaki tytuł padnie twój wybór?
    Tu wybór był dla mnie najtrudniejszy. Postawiłabym tu na Hopeless, ale tylko jeśli leżycie na plaży w samotności - uważam, że tę książkę powinno się czytać tylko, gdy jest się samemu. W innym przypadku myślę, że będzie to Zaczekaj na mnie, czyli przyjemna w czytaniu, ale i nie zobowiązująca lektura.


  3. Jest jesień, ta jeszcze dość ciepła, złocista, której towarzyszą delikatne podmuchy wiatru wzniecające szelest liści. Nagle nabierasz ochoty na spacer do parku, by nacieszyć się ostatnimi, ciepłymi promieniami słońca, jak i światem mieniącym się złotem. W parku masz swoją ulubioną ławeczkę, z widokiem na oczko wodne, na której uwielbiasz przesiadywać i zatapiać się w książce. Jaką lekturę wpakujesz do torby i ruszysz na spacer? 
    Ten wybór może nie jest tak oczywisty, ale stawiam tu na Szukając Alaski. Czytanie o Wielkim Być Może na świeżym, jesiennym powietrzu, jak dla mnie brzmi zachęcająco. Ogólnie, ta książka kojarzy mi się z jesienią, może to przez barwy okładki?

  4. Jest mroźny, zimowy wieczór. Siedzisz w wygodnym fotelu przy kominku i nacieszasz się jego ciepłem. Za oknem widzisz, jak delikatnie prószy śnieg na tle ciemnego nieba. Nachodzi cię ochota na ciepłe kakao i dobrą książkę. Po jaki tytuł sięgniesz tym razem? 
    Jaka książka może tu lepiej pasować niż Black ice? Uważam, że ona nadaje się tu idealnie. Czytasz mrożącą krew w żyłach historię (no dobra może nie aż tak) i w duchu cieszysz się, że ty siedzisz w ciepłym, bezpiecznym domu, z dala od zasp śnieżnych .... i mordercy.

  5. Dziś wstajesz lewą nogą. Wszystko wydaje ci się do bani, tego dnia nienawidzisz siebie i całego świata. Czujesz, że nic nie ma sensu, masz ochotę płakać i najchętniej byś stąd zniknęła, a w tym pomóc ci może tylko dobra książka. Co tym razem wybierasz? 
    Mój wybór jest dla mnie oczywisty, stawiam na Powód by oddychać, który potrafi wywołać u mnie łzy. Gdy jest taki dzień, że wszystko mnie dołuje, to nie rozweselam się na siłę, tylko pogłębiam w moim smutku, a jednocześnie pozwalam mu się ulotnić. Uważam, że tak książka idealnie się do tego nadaje.


  6. Świat wydaje się dziś taki piękny, czujesz, że kochasz życie. Jesteś dziś pełna energii i masz wrażenie, że "możesz wszystko", cieszysz się każdą drobną rzeczą. Dzisiejszego dnia świat należy do ciebie. Jaka książka trafi w twoje ręce?
    Ta dam ... Niezgodna, ale żeby było jasne - tylko tom pierwszy. Jeśli czuję, że mogę wszystko to czemu, by nie wzmocnić tego uczucia? Przy "Niezgodnej" przepełniała mnie energia... adrenalina (co jest nieco dziwne), odwaga - czułam, że "mogę wszystko", a nawet więcej.
Koniec. I jak podobał Wam się ten TAG? Może nie jest to nic genialnego, ale po raz kolejny dobrze bawiłam się przy jego wymyślaniu, jak i odpowiadaniu. Skoro to TAG, to wypadałoby kogoś nominować do jego wykonania. Do zabawy zapraszam Dominikę z bloga Czytelnia Dominiki, Nessie z bloga Kolorowa książka, tommy z bloga Z książką przez świat oraz Kolorową kartkę z Papierowej krainy ☺  

15♥ "Zbuntowana" Veronica Roth

TYTUŁ: "Zbuntowana"
AUTOR: Veronica Roth
ILOŚĆ STRON: 384
MOJA OCENA: 6/10

RECENZJA NIE ZAWIERA SPOILERÓW Z TOMU PIERWSZEGO

Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) – to pięć frakcji, na które podzielone jest społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musi wybrać frakcję. Ten, kto nie pasuje do żadnej, zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony. Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest Niezgodny – i musi być wyeliminowany...
Dzień, w którym Tris dokonała swojego wyboru, porzucając Altruizm dla Nieustraszoności, zburzył jej świat, pozbawił rodziny, zmusił do ucieczki, ale i połączył z Cztery – Nieustraszonym o stalowych oczach. Jego uczucie pomaga jej przetrwać wśród nieustannej walki, śmierci i krwi. Tylko on rozumie dręczący ją żal i wyrzuty sumienia. I tylko on zna jej tajemnicę…
Konflikt pomiędzy frakcjami zmienia się w wojnę, łowcy zawzięcie tropią NIEZGODNYCH. Wśród Nieustraszonych szerzy się zdrada. A Tris staje przed nowym wyborem – jeszcze bardziej nieuniknionym i jeszcze bardziej dramatycznym. Czy zaryzykuje wszystko, żeby ocalić tych, których kocha?
„Moim zdaniem płaczemy po to, aby uwolnić naszą zwierzęcą część, nie tracąc człowieczeństwa.”
Zacznę od tego, że ten tom trochę (a może nawet bardzo) mnie zawiódł. Po "Niezgodnej" byłam przygotowana na bardzo dobrą kontynuację, a otrzymałam …. właściwie, co otrzymałam? 
Na pewno nieraz bardzo irytującą bohaterkę, która sama nie wiedziała czego chciała, która była czasem nieco pomylona, niezdecydowana i nieuczciwa wobec siebie i innych. Raz wykazywała się odwagą (którą czasem nazwałabym zwykłą głupotą), a innym razem panikowała na samą myśl, o jakimś zdarzeniu, jakby sama autorka nie do końca wiedziała, co z nią zrobić. 
Drugą rzeczą była taka nijakość emocjonalna. Czytałam i … nic. Zero uczuć. Brak przyśpieszonego bicia serca, brak ściśniętego gardła, brak tego, co znalazłam w "Niezgodnej". Trochę za tym tęskniłam. 
Zacznę również od tego, że ta książka trafiła do mnie, gdy przyszedł do mnie mały kryzys czytelniczy (chyba, że to właśnie "Zbuntowana" była jego przyczyną?). Ponad połowę książki czytałam półtorej miesiąca ( czytałam = czekałam, aż najdzie mnie na nią ochota) i dopiero ta nieco mniejsza, druga połowa poszła z górki. Czytało mi się ją dość przyjemnie, szybko i nawet się przez chwilę zastanawiałam, dlaczego wcześniej aż tyle ją męczyłam? Jasnej odpowiedzi na to nie mam. Mogło być to spowodowane brakiem akcji, a właściwie akcją, której brakowało pewnej dynamiki. Kiedy jednak, po półtora miesięcznym okresie, zabrałam się za nią ponownie, czytałam ją z pewną przyjemnością, choć jak już wspominałam, nie czując żadnych większych emocji. 
Oczywiście znalazłam w niej, coś czego się do końca nie spodziewała, coś co mnie zaskoczyło, więc taki drobny plus. 
„Odkryłam, że ludzie mają wiele warstw tajemnic. Wydaje ci się, że kogoś znasz, że go rozumiesz, ale jego pobudki zawsze są przed tobą ukryte, schowane w jego sercu. Nigdy ich nie poznasz, ale czasem postanawiasz zaufać.”
Nie zrozumcie mnie źle. "Niezgodna" to dobra trylogia, nie przeczę, ale z pewnymi brakami, niedociągnięciami, może w pełni nieprzemyślana, ale mimo to dobra. Zdecydowanie zachęcam Was do sięgnięcia po tę serię (szczególnie, że tom pierwszy był niczego sobie), a ja jestem pewna, że po "Wierną" sięgnę i z wielką przyjemnością poznam dalsze losy bohaterów i dowiem się, co się stanie z ich społeczeństwem. 
„Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę musiał cię zostawić, żebyś... wąchała kwiatki czy co tam chciałaś robić na haju.”
Bądź tu teraz © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka