53♥ "Panika" Lauren Oliver

TYTUŁ: „Panika”
AUTOR: Lauren Oliver
WYDAWNICTWO: Otwarte/Moondrive
ILOŚĆ STRON: 360
MOJA OCENA: 4,5/10

To właśnie w małym, pogrążonym w biedzie oraz monotonii, miasteczku Carp, młodzi ludzie wymyślili grę. I nie taką, która, jak w przypadku berka, czy chowanego, skończy się zadrapanym kolanem, ani nie taką, której efektem będzie potężny kac następnego dnia – nie, to nie taka gra, to też nie zabawa, a prawdziwe wyzwanie. Ta gra to Panika – rywalizacja o duże pieniądze i lepsze życie, ale i niebezpieczna rozgrywka. Możesz wygrać i zyskać ogromną szansę, ale jeśli przegrasz, możesz stracić wszystko. Musisz pozbyć się lęku i być gotowym na wszystko oraz grać według zasad, których nie ma. 

Według Heather to czyta głupota pcha młodych w objęcia Paniki, ale wystarczył jeden impuls, by dziewczyna, wbrew własnym przekonaniom, podjęła wyzwanie. Zrozpaczona Heather jest gotowa na wszystko, po tym jak rzucił ją ukochany chłopak, a sprawy rodzinne komplikują się jeszcze bardziej. To z Paniką dziewczyna wiąże swoją nadzieję i jest gotowa pokonać własne lęki. 
Dodge różni się od innych uczestników. Nie gra dla pieniędzy i nie robi tego, by komuś zaimponować. Chłopak szuka zemsty. Niegdyś Panika zrujnowała życie jego siostry i Dodge wierzy, że winny musi ponieść karę. Jest w stanie zmierzyć się z własnym strachem, by wymierzyć sprawiedliwość. 
Kogo odwaga poprowadzi do zwycięstwa? 
„Może człowiek wszędzie zabiera ze sobą swoje demony, tak samo jak zabiera swój cień.”
Byłam ogromnie podekscytowana, gdy po raz pierwszy zobaczyłam zapowiedź „Paniki”. Oczarowana faktem, że pojawi się w Polsce, nie mogłam się doczekać, gdy wreszcie po nią sięgnę. Czekałam na tę powieść ze względu na autorkę, która podbiła mnie swoją rewelacyjną serią „Delirium”, a także dlatego, że opis nie pozostawiał mi żadnych złudzeń – byłam wręcz pewna, że to będzie genialna książka. I wreszcie ją przeczytałam! Z opóźnieniem, ale jednak. I chyba tego żałuję. Tak, kochani, zawiodłam się... ogromnie rozczarowałam. 
„Nagle poczuł smutek, że czas tak nieubłaganie pędzi do przodu. Był jak fala powodziowa - zostawiał za sobą tylko śmieci.”
Zastanawiam się od czego zacząć omawianie „Paniki” i pozwólcie, ze zacznę od plusów, bo ten był tylko jeden. Niestety. Ogromna szkoda, że jedyną rzeczą, za którą tak naprawdę mogę docenić tę powieść jest sam pomysł na fabułę. Świetny zamysł, którego realizacja leży i kwiczy na jednej z niższych półek bibliotecznych. Autorka się nie popisała. Wedle opisu czytelnik może nastawić się na lekturę pełną wrażeń, z akcją goniącą akcję, na opisy, które rozpalą krew w żyłach, naładują porcją energii, a wręcz adrenaliny. Oczekiwać może potężnej dawki emocji, która zachęci do ruszenia czterech liter z kanapy i zrobienia czegoś szalonego! Tak, ja właśnie na to liczyłam i jakże bardzo moja wizja minęła się z tą z kart tej powieści. Panika nie pobudza i nie zachęca do działania, nie motywuje do tego, by zrobić coś nowego – nie, ta książka wręcz zamyka w zalążku pokłady energii, którą w sobie ma czytelnik, koi jego chęci i w szybkim tempie usypia umysł. To była istna walka – ostre zmagania z czającym się snem. I tylko po części to wlekąca się akcja jest temu winna, ponieważ ogromne znaczenie ma tu sposób w jaki Oliver postanowiła napisać swoją powieść. Nie można odmówić tej autorce zdolności pisarskich, bo te zdecydowanie ma – bogaty zasób słownictwa, sprawne posługiwanie się językiem oraz środkami zdobiącymi i rozwijającymi tekst. Tego zdecydowanie w tej powieści nie brakowało, ale Lauren Oliver chyba zapomniała, co to ma być za książka, że w „Panice” powinna dominować akcja, a nie drętwe, rozwlekłe, nużące oraz mdłe opisy, czegoś co czytelnika kompletnie nie interesuje lub czegoś co tylko niepotrzebnie spowalnia rozwój wydarzeń. Nawet rozszerzenie perspektywy i podzielenie narracji na bohaterów, tak byśmy mieli ogląd na sytuację od strony Dodge'a oraz Heather, nie ratuje sytuacji. Chyba nic nie jest w stanie tego zrobić. Autorka popsuła tę książkę. Miało być dynamicznie, niebezpiecznie i zaskakująco – niestety, tak nie było. Tak właściwie, zaczęłam nabierać wątpliwości, czy „Panika” naprawdę opowiada o ryzykownej grze, w której nic nie jest pewne. A skoro już jesteśmy w temacie to... o czym jest ta książka, bo chyba sama nie wyłapałam jej sensu? 
Bohaterzy „Paniki” okazali się również nijacy, jak cała powieść. Byli i już ich nie ma. Nie czułam z nimi bliskości podczas czytania, a teraz tym bardziej zaczynają odchodzić w zapomniane. Heather nie popisywała się odwagą i nie grała bohaterki, ale autorka nie nadała jej cech, które czytelnik szuka u postaci literackiej – brakło szczypty tajemnicy, intrygującego ogniwa, czarującej osobowości i nieprzewidywalności. Ułamek tego czytelnik może znaleźć w Dodge'u, czy też Bishopie, przyjacielu dziewczyny, ale to za mało – niewystarczająco, by zaciekawić czytelnika i wplątać go w mechanizm następujących po sobie zdarzeń. Bohaterzy, to element, który powinien nadać książce charakteru, w tym przypadku to chyba się nie udało – było nudno i powstrzymam się przed wypisaniem synonimów tego słowa. 
„Ale owady w zasadzie lubił, uważał je za fascynujące. W jakimś sensie były podobne do ludzi – głupie i czasami bezwzględne, kiedy zaślepiał je egoizm.” 
Podsumowując, mocno zawiodłam się na Lauren Oliver. „Panika” momentami działa lepiej niż środki nasenne, a jest dużo od nich zdrowsza, więc lekarze powinni rozważyć, czy nie warto przepisywać jej pacjentom. Niestety (prawdopodobnie już po raz trzeci w tej recenzji używam tego słowa), nie polecam Wam tej powieści, a już na pewno nie jeśli, tak jak ja, liczycie, że „Panika” – książka, która chyba powinna opowiadać o ryzykownej grze, „ostrej” rywalizacji oraz walce z własnymi lękami – będzie lekturą dynamiczną z wartką akcją. Dla Oliver tym razem leci łapka w dół.

KSIĄŻKOMANIA

Witajcie książkomaniacy! Jakiś czas temu wraz z Michaliną z bloga Książkowy świat stworzyłyśmy wydarzenie o nazwie KSIĄŻKOMANIA! Już wkrótce odbędzie się trzecia edycja - do tej pory wspólnie podążaliśmy tropem choroby oraz miłości, tym razem będziemy kroczyć śladem zbrodni. Jeśli nie braliście udziału w poprzednich edycjach, pewnie zastanawiacie się, o co w tym chodzi?
- Raz na jakiś czas będziemy wybierać główny motyw akcji, tym razem będzie nim zbrodnia ☺
- Przez 7 dni od 20 do 26 czerwca uczestnicy będą czytać kryminały.
- Chętni będą mogli na bieżąco relacjonować swoje wrażenia dotyczące czytania - w ten sposób pokażecie, że naprawdę z nami jesteście, być może zachęcicie nas do sięgnięcia po jakąś pozycję, a my w zamian zadbamy o konkursy (a czym więcej uczestników, tym większe prawdopodobieństwo, że takie się pojawią) :D
Gorąco zachęcamy do dołączania do nas, zapraszania znajomych, do aktywności, a przede wszystkim do zagłębienia się w lekturze! Szykuje się świetna zabawa!
To w jaki sposób zdecydujecie się relacjonować czytaną powieść, zależy od od Was. W poprzednich edycjach uczestnicy robili to niezwykle ciekawie, przez co już kilka książek dołączyło do mojej listy "Chcę przeczytać". Abyście jednak wiedzieli, o co chodzi z tym całym relacjonowaniem, pozostawiam poniżej przykład:
Koniecznie dołączajcie do wydarzenia, nie chciałybyśmy odwoływać KSIĄŻKOMANI, ponieważ same długo na nią czekałyśmy ☺

5 NAJEK tygodnia

Ostatnio posty pojawiają się nieregularnie i mogłabym powiedzieć, że wszystko jest pod jak najlepszą kontrolą, ale tak cudownie to może jednak nie jest. Mimo wszystko zapewniam moich czytelników, że nie mają się o co martwić, bo staram się trzymać rękę na pulsie ☺

NAJciekawszy post/ artykuł:
Ostatnio trochę pogrzebałam po innych blogach i teraz mam mały dylemat, czym tym razem chciałabym się z Wami podzielić. Zadecydowałam, że w imieniu autorki bloga Króliczek doświadczalny zachęcę do zapoznania się z jej wpisani o blogowych komentatorach. Joanna napisała świetny post z pazurem o 10 typach komentarzy, za które powinno się karać chłostą - jej ostra ocena i cięty język dodały mu uroku. Ale nie tylko to znajdziecie na Króliczku, możecie również przeczytać o 5 typach komentatorów, których chce się uściskać - cóż, pod tym na pewno                                                                                                   się podpisuję!

NAJwiększe odkrycie:
Ostatnio przeszło mi przez myśl, aby więcej czasu i energii zainwestować w siebie i postawić na rozwój osobisty. Postanowiłam sprawdzić, czy w internecie znajduje się coś ciekawego, związanego z samorozwojem. Nie musiałam szukać długo - bardzo szybko trafiłam na bloga Rozwojowiec, a następnie na kanał na YouTube, będący jego odpowiednikiem. Po ścieżce rozwoju oraz realizacji, swoich widzów oprowadza Damian Redmer, który w genialny sposób przedstawia różne sposoby, które mogą ułatwić Ci życie oraz pomogą piąć się w górę. Koniecznie zajrzyjcie na jego kanał - gwarantuję, że zapragniecie nagle zmienić swoje życie.

Wydawnictwo Filia

NAJciekawsza zapowiedź:
Część z Was może już o tej zapowiedzi słyszała i wyczekuje daty premiery z niecierpliwością, ale są pewnie wśród nas tacy, którzy jeszcze nie dowiedzieli się, że 20 lipca ma się ukazać kolejna powieść Brittainy C.Cherry - autorki "Kochając pana Daniela" oraz "Art&Soul"! Nie miałam okazji czytać jeszcze żadnej z tych książek, ale jestem w trakcie polowania na nie oraz już wyczekuję premiery Powietrze, którym oddycha.


Ostrzegano mnie przed Tristanem Colem.
„Trzymaj się od niego z daleka”, mówili.
„Jest okrutny”.
„Jest zimny”.
„Życie go nie oszczędzało”.
Łatwo skreślić człowieka na podstawie jego przeszłości. Właśnie dlatego łatwo dostrzec w Tristanie potwora.
Ale ja nie potrafiłam tego zrobić. Zaakceptowałam spustoszenie, które w nim panowało. Sama czułam się bardzo podobnie.
Oboje wypełnieni pustką.
Oboje szukający czegoś innego. Czegoś więcej.
Oboje pragnęliśmy poskładać roztrzaskane fragmenty naszej przeszłości.
Może wtedy moglibyśmy nareszcie przypomnieć sobie, jak się oddycha.
NAJlepsze odkrycia: 
Odkrycia te poświęcę aplikacjom na telefon. Nie jestem z tych osób, które ciężko zobaczyć bez komórki - wręcz przeciwnie, koleżanki dziwią się, gdy wreszcie zdecyduję się wyjąć ją z torebki. Jednakże, ostatnio odkopałam w sklepie Play świetne, a nawet pomocne aplikacje, którymi chciałam się dziś z Wami podzielić - bez różnicy, czy nie potraficie wyjść bez telefonu z domu, czy czasami nawet nie wiecie, że od jakiegoś czasu jest rozładowany. 
Memrise, to prawdopodobnie aplikacja, z której zadowolona jestem najbardziej. Od zawsze mam problemy z nauką języka angielskiego, ale Memrise jest świetnie zaprojektowaną pomocą, dla takich tumanów jak ja. W środku do dyspozycji jest pakiet dla początkujących jak i dla średniozaawansowanych i to nie tylko w języku angielskim. Codzienna dawka słówek, ćwiczenia na pamięć, ze słuchu oraz pisowni są świetną drogą, by bogacić swoje słownictwo. Z aplikacji korzystam niespełna od dwóch tygodni, a już kilkakrotnie użyłam nauczonych się słówek! Minus - konieczność dostępu do internetu. 



Jeśli już o samorozwoju mowa, to zachęcam Was do zapoznania się z aplikacją Brain Wars. Jak sama nazwa wskazuje cała zabawa polega na wojnie mózgów, co wiąże przyjemne z pożytecznym - rywalizując z innymi użytkownikami rozwiązujecie różne zadania, które sprawdzają sprawność Waszego mózgu, jednocześnie go rozwijając. I w tym przypadku minus polega na konieczności dostępu do internetu. 





Bez względu na to, czy Twój czas spowija chaos, czy po prostu lubisz planować - aplikacja TimeTune jest właśnie dla Ciebie! To świetny planer, który stanowi idealną pomoc w organizacji czasu. TimeTune pomoże Ci ułożyć dzień, czy od razu cały tydzień, a być może dzięki niemu wytworzysz sobie nawyki. Aplikacja genialna, jednakże osobiście jestem prawdopodobnie zbyt dużym "nieogarem", by ułożyć sobie dzień ☺



NAJciekawsza inicjatywa:
Być może niektórzy już mieli okazję dowiedzieć się o Książkowym Zakątku - niedawno powstałym e-magazynie książkowo-blogowym. Zespół "redaktorek" składa się z recenzentek książkowych, czyli powiewa amatorszczyzną, ale jako jedna z współtwórczyń zachęcam Was do poczytania oraz dzielenia się swoją opinią o Zakątku, tak by każdy kolejny numer był coraz lepszy, a kolejny już na początku czerwca ☺EDIT: Wygląda na to, że jest mały problem z linkiem do gazetki, dlatego jeśli ktoś chciałby się z nią zapoznać, to proszę o podanie maila w komentarzu, a wyślę 'e-magazyn mailem lub zapraszam na grupę na FB, gdzie będę pojawiać się wszystkie numery na bieżąco ☺

To już koniec. Mam nadzieję, że czymś Was zaciekawiłam - koniecznie dajcie znać, czy znaleźliście tu coś dla siebie oraz co Wy ostatnio odkryliście interesującego.
Pomyślałam, że odnowię zakładkę "O mnie" oraz napiszę ją na zasadzie Q&A, dlatego jeśli macie do mnie jakieś pytania, to będę wdzięczna za podanie ich w komentarzu, a chętnie na nie odpowiem przygotowując zakładkę☺

52♥ "Stinger. Żądło namiętności" Mia Sheridan

TYTUŁ: "Stinger. Żądło namiętności"
AUTOR: Mia Sheridan
WYDAWNICTWO: Septem
ILOŚĆ STRON: 408
MOJA OCENA: 8,5/10

Uczucie, które narodziło się w Las Vegas, miejscu okrzykniętym mianem Miasta grzechu...
Grace, przyszła prawniczka i kobieta sukcesu, uparcie dążąca do wyznaczonych celów, nie może przegapić okazji uczestnictwa w Międzynarodowym Zjeździe Studentów Prawa. Już na lotnisku zdaje sobie sprawę, jakie jest Las Vegas i nie czuje się zaskoczona, gdy orientuje się, że w tym samym hotelu organizowane są Targi Branży Erotycznej. Właśnie dzięki temu Grace poznaje Carsona Stingera – zarozumiałego aktora porno, od którego młoda kobieta wie, że powinna trzymać się z daleka. Jednak los czasem płata figle i oboje lądują w popsutej windzie, co prowadzi do rosnącej wzajemnej sympatii oraz wspólnie spędzonego, namiętnego weekendu. Szybko dają o sobie znać dwa odrębne światy Grace i Carsona, a ich ścieżki się rozchodzą.
Mijają lata.
Tysiące wschodów słońca.
I bezmiar rodzącej się i traconej nadziei, by ponownie skrzyżować ich drogi                                                          i pokazać, jak niegdyś wspólnie spędzony weekend zmienił ich życia. 

„Stinger. Żądło namiętności” to moje drugie spotkanie z autorką i po wspaniałej lekturze, jaką okazało się „Bez słów” byłam niemal pewna, że po inne jej książki będę sięgać, nawet w ciemno. „Stinger” tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że to dopiero początek mojej przygody z Panią Sheridan, której nie potrzebna jest żadna mapa, ani wskazówki, by dotrzeć do mojego serca. 
„Miłość nie zawsze ma sens. I na tym polega jej piękno, jej tajemnica [...]”
Nie jestem w stanie wyrazić, jak wielką niespodzianką okazała się dla mnie ta powieść i jak bardzo myliłam się co do niej. Zakładałam, że biorę do ręki erotyk, który zapewni mi kilka godzin rozkoszy, chwilowo otumani, ale jedyne, co pozostawi na koniec, to dobre wrażenie. Byłam w błędzie. Zostałam oszukana i jestem za to po stokroć wdzięczna. Zawód Carsona, jako aktora porno i całe to erotyczne podłoże, to tylko tło, zaledwie oprawa dla całej reszty – dla miłosnej historii, opowieści przesiąkniętej nadzieją i dla brutalnej rzeczywistości. „Stinger” z pozoru sprawia wrażenie powieści bezmyślnej, pozbawionej głębi emocjonalnej oraz ograniczonej pod względem bogatej treści. Ale i w tym przypadku sprawdza się zasada, by nie oceniać po pozorach. Mia Sheridan napisała niezwykłą książkę o uczuciu, które pojawia się niespodziewanie i subtelnie wkrada się w erotyczną relację. Ale to nie o tym jest ta historia. „Stinger” opowiada o miłości, która otwiera oczy na świat i jego możliwości oraz popycha do zmian. To powieść o dwóch sercach, które nie potrafią o sobie zapomnieć oraz o nadziei budzącej się wraz ze wchodem słońca. Tylko to wciąż jest zaledwie namiastka tego, co oferuje czytelnikowi autorka. Mia Sheridan wplotła w swoją książkę coś, co dodaje całości esencji, wyrazistości oraz osobliwej wyjątkowości – napisała o przykrościach, z którymi mierzą się kobiety na całym świecie, tym samym otwierając czytelnikowi oczy na problemy, których nie dostrzega.
„Smutna prawda jest taka, że tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie gotów zaprzedać duszę diabłu.”
Sheridan zyska zapewne niejednego plusa dzięki zastosowaniu podziału narracji na głównych bohaterów – użyła coraz częściej pożądanego w książkach zabiegu, który otwiera drogę do najskrytszych myśli postaci – ich pragnień, wątpliwości i nadziei. Uczyniła z czytelnika świadka przemian zachodzących w Grace i Carsonie oraz oprowadziła go po ich sercach. Nie ulega wątpliwości urok naszego aktora porno, który czaruje wieloma fantastycznymi i zgryźliwymi żarcikami z podtekstem, które były jednak na tyle urzekające, iż w żaden sposób nie zamieniły „Stingera” w sprośną lekturę. One były wręcz urocze! 
Autorka napisała namiętny romans i poprzez słowa stworzyła równanie chemiczne, a płomienna i zmysłowa relacja bohaterów znajduje swoje odpicie w rozgrzewającym się sercu czytelnika. Nie brakło gorących scen, szczerych rozmów, bolesnych momentów, a także przykrych zderzeń z rzeczywistością. To właśnie ta mozaika przeżyć oraz odczuć sprawiła, że ta książka stała się piękna. 
„W życiu spotykamy ludzi, którzy nas ratują, zarówno na duże, jak i na małe sposoby. Czasem ratunek oznacza, że ktoś cię uwolni z ciemnego pokoju bez okien albo wyciągnie z płonącego budynku. Ale znacznie częściej oznacza ratunek od samego siebie, a także to, że warto otworzyć się na miłość, bo miłość wcale nie jest bajką.”
Gdybym miała do czegoś porównać tę powieść, to byłby to bieg z przeszkodami. Niektórzy, by jak najszybciej dotrzeć na metę i przy tym nie poddać się po drodze, wyobrażają sobie, że uciekają przed wściekłymi psami lub też u celu czeka na nich wspaniała nagroda. Właśnie tak czułam się podczas czytania „Stinger” - biegłam, z trudem łapiąc oddech, pokonywałam trudności, którym poddawane były moje uczucia i walczyłam mając nadzieją, że na mecie znajdę ukojenie i wszystko skończy się dobrze. Czy tak było? Odpowiedź znajdziecie w tej perełce, bo choć opis, okładka, a nawet dopisek do oryginalnego tytułu może nie zachęcać, to uwierzcie, że po tę książkę warto sięgnąć☺

Za wydanie oraz umożliwienie mi przeczytania "Stingera" dziękuję Grupie Wydawniczej Helion oraz Wydawnictwu Septem.  

TOP5 blogerów - "W podróż na bezludną wyspę"



Hej, kochani! Dziś przychodzę do was z kolejnym tematem TOP5 blogerów, który brzmi "W podróż na bezludną wyspę". Wyzwanie, przed którym postawiłam naszych blogerów nie było proste, ponieważ polegało na wyborze jednej lektury, która będzie uspokajać ich książkowe pragnienie właśnie na tej bezludnej wyspie, na której się znaleźli. Jesteście ciekawi, co chcieliby zabrać ze sobą? 



Lunatyczka z bloga Blondie in Wonderland 
Moim wyborem zapewne byłby Robinson Cruzoe :D No bo któż lepiej od niego wie, jak to jest żyć na bezludnej wyspie? Może ta książka chociaż trochę pomogłaby mi z wszechogarniającą samotnością i brakiem kontaktu z kimkolwiek. O, a do tego Robinson miał bardzo fajne pomysły na ułatwienie życia rozbitka; może i ja bym dzięki niemu nauczyła się krzesać ogień, albo coś w tym stylu.

Chaotyczna A z bloga Chaos myśli
Bez wahania – Maybe someday autorstwa Colleen Hoover. Przyznaję się, że mam słabość do historii miłosnych. Jednak muszą one zostać napisane w taki sposób, by wewnątrz mnie coś się działo, a nie było to jedynie przewertowanie perypetii dwójki głównych bohaterów. Historia stworzona przez Colleen Hoover zapadła mi głęboko w pamięci i jestem przekonana, że gdybym na bezludną wyspę miała zabrać tylko jedną książkę, którą będę czytać resztę życia, to Maybe someday za każdym razem rozwalałaby mnie tak samo mocno. Nie zapomnę, że poświęciłam jej praktycznie całą noc, przeżywając chwile, gdy uśmiech nie schodził mi z twarzy, ale również i te, podczas których łzy spływały po policzkach spadając na kolejne, przekładane moimi drżącymi z emocji dłońmi, strony. Dodając do tego połączenie z muzyką – bo w końcu utwory, jakich teksty znajdują się na łamach tej książki można przesłuchać w wykonaniu Griffina Petersona, to już w ogóle lektura przemawia do mnie w stu procentach. Genialna opowieść o miłości, którą poleciłabym każdemu.

Kuba z bloga Blue Kuba Books
Bezludna wyspa. Jestem tam. O cholibka. Wiele osób zapewne wyobrażało sobie taką sytuację, że znajduje się na bezludnej wyspie. Nie ma wokół Was nic oprócz kilku krzaków i kokosów. A - wszędzie jest woda. Woda. H2O. Ale co do książki - to bardzo ciężki wybór! Niemniej jednak zabrałbym całą swoją biblioteczkę. Przecież wszystkie moje książki muszą towarzyszyć mi w tak trudnych momentach. Trudny wybór, niezmiernie! Jednak muszę tutaj myśleć racjonalnie. To musi być pozycja duża i ciężka, w przypadku kiedy trzeba będzie zbić drzewo albo po prostu przetrwać. Przecież bez czytania w dziczy wytrzymać się nie da! A więc Światło, którego nie widać idealnie się do tego nadaje. Duża i gruba książka powoduje, że będę miał więcej szans na przetrwanie. W końcu leciutka i chuda lektura nic mi nie da. Sama tematyka powieści jest dość ciężka, chociaż naprawdę bardzo mi się podobała. Jak myślicie, dałbym radę? ;)

Arystea 
Kolejny zawrót głowy! Jednak myślę, że na bezludną wyspę (raj dla introwertyka♥) zabrałabym Złodziejkę książek. Mądra, wzruszająca, prawdziwa, piękna, a jednocześnie brutalna i bolesna cegła. Pozycja idealna na długie chwile w samotności. Co tu dużo mówić? Po prostu kocham tę historię!

Tatiana z bloga Books World 
Książką, którą zabrałabym na bezludną wyspę, samotną gdzieś na krańcu świata - wzięłabym Marsjanina Andy'ego Weira. Być może powinnam zabrać ze sobą książkę, która bardziej rozpiernicza system, ale tą uznałam za właściwą, gdyż mogłabym bardziej wczuć się w bohatera, który również został sam na planecie. Mogłabym rozważać co on czuł i jak ja się teraz czuję. Przede wszystkim dodawałby mi siły i motywacji do dalszej walki, jeśli chciałabym się z tej wyspy wydostać. Walczyłabym zawzięcie jak on i czuła, że nie jestem sama, że jeszcze ktoś w przeżywa to co ja. A z bohaterem, który ma dużo poczucia humoru z pewnością bym się nie zanudziła.


Dajcie znać, jaką książkę Wy najchętniej zabralibyście ze sobą na bezludną wyspę. Może to któraś z wyżej wymienionych? ☺ 
Bardzo dziękuję dziewczynom, jak i Kubie za udzielenie odpowiedzi i "spotykamy" się ponownie za dwa tygodnie (?).
Do napisania, kochani ♥ 

51♥ "Fobos" Victor Dixen - PRZEDPREMIEROWO

TYTUŁ: "Fobos"
AUTOR: Victor Dixen
TOM: I
WYDAWNICTWO: Otwarte/Moondrive 
ILOŚĆ STRON: 464
PREMIERA: 01.06.2016r.
MOJA OCENA: 6,5/10

Léonor nic nie trzyma na Ziemi, przerzucana z rodziny do rodziny postanowiła wziąć życie w własne ręce i szukać szczęścia gdzie indziej. Tę szansę dostała dzięki Programowi Genesis, który oferuje lot na Marsa dwunastce młodych ludzi, którzy są starannie wyszukani i wytypowani wśród wielu chętnych. Program ten ma jednak stanowić jednocześnie rozrywkę oraz źródło dochodu, dlatego organizowany jest w formie reality show. Dzięki temu każdy człowiek na Ziemi może oglądać, jak uczestnicy radzą sobie w kosmosie, ale przede wszystkim są świadkami rodzących się związków oraz rywalizacji pomiędzy uczestnikami, którzy mają o co walczyć – w grę wchodzi miłość, przyjaźń, akceptacja, pieniądze, prawda, a nawet życie. 
Sześciu uczestników z jednej strony.
Sześć uczestniczek z drugiej strony.
Sześć minut na spotkanie.
Wieczność na miłość. 
W głębi duszy dziewczyna czuje, że jednak nie powinna lecieć – sekret, który skrywa w końcu ją dopadnie i wyjdzie na jaw, a to będzie jej koniec. Jednak to nie jedyny problem, bo nie tylko Léonor ma tajemnice... 
Milczenie nie kłamie, jest czystsze i bardziej prawdziwe niż większość słów. 
Miło jest czytać o tym, co nie miało jeszcze miejsca – otwierać szerzej oczy i spoglądać w przyszłość, gdy to ludzie wynajdą latające samochody, skuteczne lekarstwo na raka czy HIV, będą potrafili przenosić się w czasie, a także wreszcie znajdą sposób, by żyć na innych planetach. Biorąc pod uwagę to, jak wiele na przestrzeni wieków ludzkość osiągnęła, trzeba mieć głowę otwartą na wszystkie możliwości i dostrzegać, jak wiele świat ma jeszcze nam do zaoferowania. Właśnie tym tropem poszedł Victor Dixen, który w swojej powieści przedstawia wizję, gdy to życie na Marsie przestaje być marzeniem, a staje rzeczywistością. Trzeba jednak przyznać, że samo ukazanie życia na Marsie nie byłoby nad wyraz oryginalne, dlatego autor postanowił trochę się zabawić i podsycić swój pomysł czymś kompletnie nierealistycznym – Programem Genesis, czyli kosmicznym reality show. Bardzo szybko wręcz okazuje się, że Czerwona Planeta to tylko tło dla całej fabuły, a gwiezdne randki, to zaledwie jeden z elementów składających się na tę powieść, która dopełniana jest przez intrygi o wysokiej cenie. 
Przeszłość nie ma już znaczenia. Cokolwiek zrobiliśmy, kimkolwiek byliśmy, zostawiliśmy to wszystko za sobą. Przypomnij sobie, dlaczego wybrali nas, takich młodych: abyśmy patrzyli tylko w przyszłość, tylko w kierunku Marsa. A więc ważne jest nie to, co do tej pory robiłeś ze swoim życiem, Mozarcie, lecz to, co masz zamiar zrobić z nim od teraz. 
Napisanie, że w tej książce działo się wiele byłoby kłamstwem, mnie mniejszym niż zaprzeczenie temu stwierdzeniu. Victor Dixen stworzył powieść, która równomiernym stopniu opierała się na każdym elemencie, z którego została zbudowana i nie skupiała się na czymś konkretnym – wszystko było dobre, a przez to jednocześnie nijakie, bo żadne ogniwo nie było na tyle cenne i dopracowane, by czytelnik mógł w pełni się mu powierzyć i skupić na nim swoją uwagę. „Fobos” nie ma w sobie nic, co by zachwycało, ale też nie ma tu tego, od czego każdy czytelnik chce trzymać się z daleka. Ten tom okazał się przewidywalny – każda intryga i sekret wychodziły na jaw wcześniej niż powinny, ale mimo to kolejne strony wciągają coraz bardziej, dalsze zdarzenia ciekawią, a umysł pozostaje czujny, bo autor w pomyśle który stworzył ma duże pole manewru by zaskakiwać – niestety, nie wykorzystał w pełni kryjącego się w nim potencjału. 
Czasami miałam wrażenie, że wszystko jest przerysowane - sekret Léonor zdawał się zbyt banalny, a fakt, jak bardzo oddziaływał na jej osobowość i życie wydawał się wyolbrzymiony. Również to jak wielką oglądalność zyskał Program Genesis było czymś nieprawdopodobnym. 
O głównej bohaterce niewiele można powiedzieć, mimo wspólnie przeżytych wydarzeń z ponad 4-stu stronicowej powieści. Léonor była jednym z tych nic nieznaczących elementów, który uzupełniał całość, ale nie oferował czytelnikowi tego, czego oczekiwał – bo choć to na tej dziewczynie powinien skupiać się „Fobos”, to stapiała się ona z innymi uczestnikami Programu i znikała w tłumie bohaterów drugoplanowych. 
Prosta to jest tylko śmierć, prosta i wieczna. A życie, widzisz, jest skomplikowane, a do tego strasznie krótkie. Człowiek ma wrażenie, że ma mnóstwo czasu przed sobą, a w rzeczywistości, to jest niczym szybka randka. 
Styl Victora Dixen wprowadza w stan nieważkości – jest przyjemny, unosi w fantastycznej iluzji, ale jednocześnie w żaden sposób nie oddziałuje na czytelnika, który jest pozostawiony sam sobie i tylko od niego samego zależy, jak tę lekturę odbierze. Nim sięgnęłam po „Fobos” oczekiwałam od autora niezwykłego bogactwa językowego oraz atrakcyjnego pióra – spisał się całkiem nieźle, jednak „nieźle” w tym przypadku okazało się za mało, bo właśnie to „nieźle” nie było w stanie zbudować odpowiedniego klimatu, który pochłaniałby bez reszty. 
Historia spisana na kartach tej książki jest dobra, jednak poza zasięgiem najwyższych półek – stanowi dopełnienie udanego weekendu, ale nie zapuszcza korzeni w pamięci czytelnika. Przedstawiona w nim wizja jest ciekawa, jednakże niedopracowana, ale to dopiero początek kosmicznej przygody Léonor oraz pozostałych uczestników i wszystko ma szansę nabrać jeszcze wyrazistości w kolejnych tomach z Marsem w tle.

Za możliwość przeżycia tej kosmicznej przygody dziękuję Wydawnictwu Otwarte/Moondrive ☺ 
Bądź tu teraz © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka